Wspomnienie o łazowskich Żydach

(…)

15

Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnej,
Wokoło lecą szmaty zapalone;
Gorejąc, nie wiesz, czy stawasz się wolny,
Czy to, co twoje, ma być zatracone? 

16

Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
Co idzie w przepaść z burzą? – czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
Wiekuistego zwycięstwa zaranie!…

(…)

Cyprian Kamil Norwid, Tyrtej, Prolog III

Stawiam za Norwidem pytanie, co po Żydach w Łazach pozostało, popiół czy diament? Cofam rolkę pamięci do tego czasu. Stoję w tym miejscu, na tym placu, tylko jakby w innej osobie, tej jednej z szarego tłumu czekającego na deportację z przystankiem w zawierciańskim Getcie. Wprost do obozu zagłady w Aushwitz Birkenau. Przeglądając kalendarz pamięci, widzę datę 16 czerwca 1942r., odtąd już nic nie będzie jak dawniej. Ostatnie spojrzenia na miasto, wszystkie zaułki Łaz, mury kamienic, drewniane jatki, gwar łamanej polszczyzny, żydowskie pieśni dobiegające z domu modlitwy na rogu Towarowej i Poniatowskiego nadal brzmią w moich uszach.

zydzi w lazach

Wracam do czasu sprzed wojny, jest rok 1939. Na ulicach miesza się gwar oddychającego tłumu. Gdyby rozłożyć go na wagę, z około dwóch tysięcy mieszkańców Łaz, trzystu stanowią Polacy żydowskiego pochodzenia. Obecne ulice: Daszyńskiego, Kościuszki, Tuwima, Wiejską, Targową i Poniatowskiego zamieszkiwały niegdyś rodziny żydowskie. Przed oczami widzę tabliczki z nazwiskami bliskich mi osób. Nie ma już sklepu spożywczego pana Zelmanowicza, nie naprawię już butów u Cymblera Przechodnika, nie uszyję już garnituru u Golenzera i Kleinera, nie przystrzyżę już włosów u Jakuba Zony i nie przejdę już obok rzeźni pana Korenberga .

Łazy rozkwitają nie tylko dzięki prężnie rozwijającej się kolei Warszawsko – Wiedeńskiej, ale także poprzez uruchomienie zakładu produkcji szamotu dzięki panu Ludwikowi Inksterowi oraz cegielni Rzerykiera. Pokłosiem powstałych miejsc pracy jest umożliwienie mnie i innym mieszkańcom społeczności godnego życia i zarabiania.

W miejscowym Domu modlitwy na rogu ulic Poniatowskiego i Towarowej spotykam modlących się religijnych Żydów. Widzę ich w jarmułkach i chałatach podobnych do współczesnych płaszczy. Tuż za ścianą budynku znajduje się Heder, czyli elementarna szkoła dla dzieci. Dziś po tym miejscu nie ma już śladu, w czasie wojny Naziści zrobili z naszego domu modlitwy przechowalnię dla wozu strażackiego.

W życiu tak bywa, że radość się ze smutkiem plecie, dlatego wracam wspomnieniem do ślubu moich przyjaciół Guci Brzeziner i Mendla Kleinera. Ach, co to był za ślub! Przez otwarte okna ciekawi przechodnie zaglądali do środka domu, wsłuchiwali się w żywą muzykę graną na zamówienie. Osobno bawili się mężczyźni, osobno kobiety, głośno przy tym krzycząc i okazując swą radość niczym w sławetnym „Skrzypku na dachu”.

Pamiętam też o pogrzebie, karawanie wyjeżdżającym z Łaz, ponieważ tu nigdy nie było cmentarza żydowskiego. Korowód pogrzebowy zmierza w kierunku kirkutu w Zawierciu, za trumną idą dwie a, a może trzy płaczki, które swoją postawą wyrażają emocje ubolewającej nad śmiercią rodziny. Rwą sobie włosy z głów, płaczą głośno, donośne zawodzą, a nawet słaniają się na trumnę.

Ten świat runął 4 września 1939 r. wraz z wkroczeniem żołnierzy nazistowskich Niemiec na tereny naszego kraju. Wtedy poczęły powoli znikać, na przestrzeni kilku lat, znajome mi obrazy. Po kolei zamykano sklepiki żydowskie, sukcesywnie pozbawiano tę ludność warunków do godnego życia, aż w końcu deportowano ich do miejsca kaźni ostatecznej. W 1941 z rozkazu Niemców pomiędzy ulicami Fabryczną i Wysocką powstał obóz pracy. W jego obrębie zostało wzniesionych kilka baraków, miejsce to zabezpieczono drutem kolczastym i dwiema wieżami strażniczymi. Do tego obozu przywożono Żydów z Francji, Belgii, Holandii i Danii razem w liczbie ok. 1000 osób. Była to przeważnie inteligencja, ludzie wykształceni. Zmuszano ich do nieludzkiej pracy, której efektem jest stojąca do dziś wieża ciśnień na osiedlu ZMS oraz poszerzenie torów kolejowych przy posterunku nr 1. Historia odnotowuje przypadki Polaków, którzy pomimo grożącej im za to kary śmieci, pomagali Żydom, przekazując żywność.

Najbardziej jednak moją pamięć przeszywają na wskroś wspomnienia codziennie wywożonego wózka pełnego ciał do pobliskiego lasu.

Dziś tych ludzi już nie ma, wspomnienia zaciera czas. Wracam myślami do dziennika Inki Wajsbort, która uciekła z zawierciańskiego getta, gdzie czytam:

” Łazy- malutkie miasteczko lub duża wieś. Tam przed wojną, w innym świecie przyjeżdżałam latem do Mirki i Alka. Ich rodzice mieli tu tartak.  Łazy – dawniej synonim spokoju, lasy, zapach drzew i smak miodu zlizywanego z plastrów. Łazy teraz, pierwszy etap naszej długiej wędrówki po życie.

Chciałabym się pożegnać słowami Szewacha Wajsa: ” Dziś w Polsce nie ma już Żydów. Nieliczna ich garstka, opustoszałe synagogi, zrujnowane cmentarze są zaledwie mglistym wspomnieniem dawnej świetności”.

 

Michał i Agnieszka Łada

Skip to content