O starym rzeczy porządku – odsłona V

Fotografia przedtawiająca Rewię w Domu Kultury w Łazach w 1937 rokuW piątej odsłonie cyklu „O starym rzeczy porządku” ponownie przenieśmy się do Łaz okresu międzywojennego i czasu II wojny światowej, do obrazów miejscowości opartych na wspomnieniach Pani Aurelii. Opowiemy o kobietach, o działalności łazowskiego domu Domu Kultury, o wojennych ucieczkach i transportach.

Jak Pani Aurelia wspominała łazowskie kobiety? Opowiedziała o nich tak: „Przed wybuchem II wojny światowej kobiety w Łazach były bardzo aktywne, prężnie działało Koło Polskiego Czerwonego Krzyża. Członkinie tej organizacji opiekowały się ubogimi dziećmi. Przygotowywały posiłki. Uczestniczyły w uroczystościach patriotycznych organizowanych na terenie Łaz. Tuż przed wybuchem II wojny światowej spotykały się w sali ówczesnego dworca kolejowego i tam szyły rękawiczki, przygotowywały zestawy do opatrywania ran, robiły tampony.  Uczestniczyły w szkoleniach udzielania pierwszej pomocy.  Działania charytatywne kontynuowały również po zakończeniu II wojny światowej, angażując się w społeczną działalność na rzecz uczniów szkoły podstawowej, aktywnie współpracując z Komitetem Rodzicielskim Szkoły Podstawowej w Łazach. Z mąki pozyskanej z UNRRY (była to organizacja działająca w latach 1943-1947, której zadaniem było niesienie pomocy w krajach zniszczonych podczas II wojny światowej) panie piekły nie tylko słodkie bułki, ale również pączki, np. w ilości 1000 sztuk. Działalność aktywnych pań nie ograniczała się jedynie do wykorzystania swoich umiejętności w  przygotowaniu smakołyków dla dzieci, ale były również współorganizatorkami wycieczek dla dzieci, np. z okazji Dnia Dziecka. Często w podróż dzieci jechały pociągiem specjalnie zorganizowanym na tą okoliczność. Podczas tych wycieczek dbano aby żadne dziecko nie było głodne, toteż przygotowywano dla wszystkich dzieci napoje i kanapki”.

Pani Aurelia wspominała także pewne miejsce, które i obecnie jest jednym z ośrodków tętniących życiem, licznie odwiedzanych przez mieszkańców: „Ważnym miejscem dla mieszkańców Łaz był Dom Kultury. Zanim jednak rozpoczęła się jego budowa był to duży plac z kilkoma drewnianymi budynkami. W jednym z nich mieszkał pan Zembik, który naprawiał rowery. Ponadto posiadał on kilka swoich rowerów, które wypożyczał. Można się było uczyć jeździć na rowerze. Warto dodać, że przed wojną  przejażdżka na rowerze  była wielkim i często nieosiągalnym marzeniem nie tylko dziecka, ale również dorosłych, nie wszystkich bowiem było stać na taki „luksus”. W chwili kiedy kolejarze podjęli decyzję o budowie Domu Kultury, wyburzono drewniane budynki usytuowane w tym miejscu. Dlatego też pan Zembik zmienił swój lokal i zamieszkał po przeciwnej stronie w murowanym domu rodziny Fajtów i tam dalej prowadził swój zakład naprawczy i wypożyczalnię rowerów. 

Zanim rozpoczęto działalność w nowo wybudowanym Domu Kultury wszelkie uroczystości i występy odbywały się na sali widowiskowej w organistówce, gdzie była przygotowana na takie okazje scena. To na niej prezentowali się utalentowani mieszkańcy Łaz. Były wystawiane „Jasełka”, organizowano zabawy, których inicjatorami byli działacze organizacji katolickich.

Na scenie nowo wybudowanego Domu Kultury wystawiano „Zemstę” Aleksandra Fredry, przygotowywano rewię, w której pani Aurelia brała udział. Młodzież przygotowywała pani Jewdokimowa, była to żona naczelnika parowozowni. Zajęcia te prowadziła społecznie, bezinteresownie. Wspomnieć należy, że była autorką wielu tekstów, które prezentowane były na łazowskiej scenie. Ogromne zasługi dla rozwoju życia kulturalnego mieli ówcześni kolejarze, którzy przeznaczali środki finansowe na wydarzenia kulturalne, wyjazdy dla dzieci, zabawy okolicznościowe”.

Sielanka nie trwała zbyt długo, wybuchła II wojna światowa, jak wspominała Pani Aurelia, przez Łazy przemieszczały się tłumy uciekinierów. Ludność cywilna wraz ze swoim najcenniejszym dobytkiem uciekała w kierunku Rokitna Szlacheckiego. Były to głównie kobiety z dziećmi. W organistówce w Łazach udzielano im pomocy, opatrywano rany. Ludność miejscowa przynosiła tam mleko, opatrunki, świeczki, dziewczęta z łazowskiego PCK opiekowały się  dziećmi, które zachorowały podczas ucieczki. Już z późniejszego czasu wojny wspominała takie zdarzenie: „Pewnego razu kiedy przyjechałam z handlu, zatrzymał mnie pan Kordas i powiedział, że trzeba zaopiekować się pewną panią. Pochodziła ona z Warszawy, wieziona była w pociągu, prawdopodobnie do obozu zagłady. Udało jej się zbiec przez wyrwaną deskę w wagonie w czasie kiedy pociąg się zatrzymał. Kolejarze z Łaz ją przywieźli. Jej rodzina, jak potem opowiadała, pracowała w ministerstwie kolei przed wojną. Doszłam do niej, wzięłam ją pod rękę i poszłyśmy do mnie do domu. Przebywała kilka dni u nas, ale nie chciała dłużej zostać. Dałam jej moją kenkartę panieńską, (sobie zostawiłam drugą kenkartę z nazwiskiem męża) i zaprowadziłam ją do Rokitna Szlacheckiego. Tam ktoś przeprowadził ją przez granicę, wiem że wojnę przeżyła. Mieszkańcy Łaz pomagali ludności przewożonej w wagonach. Głównie byli to mieszkańcy Warszawy, których wywożono po upadku Powstania Warszawskiego. Kilka osób zabrało dzieci z transportu. Pan Kordas zabrał staruszkę, którą się opiekowaliśmy, mieszkała u pani Żakowej,  ja jej przynosiłam żywność. Po wojnie Pan Kordas zawiózł ją do domu opieki. Kiedy zbliżał się koniec wojny, uciekłam na Spalenisko, bo mieszkaliśmy przy torach. Niemcy przewozili pociągami czołgi i inne uzbrojenie. Wszyscy się baliśmy, było bombardowanie, ale walk na terenie Łaz nie było. Pamiętam jeszcze obóz pracy dla Żydów, był w Łazach na Kątach w okolicy „wieży ciśnień”. Niegdyś w okolice tego miejsca chodziło się zbierać konwalie. Więźniami tego obozu byli Francuzi i więźniowie innych narodowości. W okolicach mojego domu była skarpa ogrodzona siatką. Więźniowie przychodzili pod tą siatkę, a my rzucaliśmy im coś do jedzenia i papierosy. Byli oni podzieleni na grupy i dozorowali ich strażnicy niemieccy”.

Skip to content