O starym rzeczy porządku – odsłona szósta

W szóstej odsłonie cyklu „O starym rzeczy porządku” przedstawimy Państwu pewną historię, która od kilku lat wywołuje dreszcz ekscytacji w bibliotekarzach Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy w Łazach. Kwietniowa opowieść wybrana została nie bez przyczyny – to właśnie w tym miesiącu ma miejsce rocznica wybuchu powstania w getcie warszawskim, a dacie 19 kwietnia nieodłącznie towarzyszą żonkile – kwiaty pamięci o losach powstańców, wojennych trudach i historiach ludzi, dzięki odwadze których każdy z nas może mówić o sobie: „Jestem wolnym człowiekiem”.

Ta historia pełna wielu niespodzianek wydarzyła się nie tak dawno. Był 27 września 2017 roku, kiedy do Punktu Informacji Turystycznej w Łazach przyszło dwoje turystów (jak później się okazało obcokrajowców) – ojciec z córką. Interesowały ich wszelkie materiały dotyczące przeszłości Łaz, a szczególnie niemieckiego obozu pracy dla Żydów. Obóz ten założyli Niemcy pod koniec 1941 roku. Mieścił się on przy parowozowni w Łazach, pomiędzy obecnymi ulicami Fabryczną i Wysocką, na gruntach prywatnych. Obóz był ogrodzony drutem kolczastym. Z każdej strony znajdował się posterunek w kształcie wieżyczki. Wewnątrz obozu stało 4 lub 5 drewnianych parterowych baraków przeznaczonych dla więźniów. Nosił nazwę „Drugi Obóz Pracy” i był prawdopodobnie samodzielnym obozem. Jego więźniami byli Żydzi, których przywożono z  Francji, Holandii, Belgii, Danii. Byli tu także Żydzi polscy, głównie z Będzina i Sosnowca.

Dostępne informacje zostały przekazane zainteresowanym. Podczas rozmowy wspomniano również o relacji więźnia tego obozu, która znajduje się w zbiorach Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. O pracy w obozie w Łazach opowiadał więzień tego obozu  Eddie Willner. Nagle mężczyzna, który gościł w Łazach, powiedział: „To mój ojciec”. Jak mogliśmy się przekonać, to przeżycia ojca z czasu II wojny światowej przywiodły Alberta Willnera i jego córkę do Łaz. Odwiedzali wszystkie miejsca na terenie Europy, w których koszmar wojny przeżył ojciec.  I tak zaczęła się opowieść syna o losie ojca…

Pan Albert opowiadał: „We wrześniu 1942 roku ojca niemieckim  transportem przywieziono do obozu pracy w Łazach. Prace, które wykonywał, były głównie przy naprawie uszkodzonej podczas bombardowań linii kolejowej oraz przy wydobywaniu bomb. Była to bardzo niebezpieczna praca, ponieważ więźniowie ginęli od niewybuchów, zdarzało się, że ginęli pod ciężarem szyn. Wielu współwięźniów popełniało samobójstwa. W 1943 roku został wywieziony z obozu w Łazach do Koźla, tam również pracował, a potem przeniesiono go do Blachowni. To tam dostał swój numer obozowy. Od lata 1944 roku do zimy 1945 pracował w fabryce syntetycznych paliw oraz przy wydobywaniu niewybuchów. Do rozbrajania tych bomb wysyłano kilkuosobowe grupy więźniów. Ojciec miał to szczęście, że był w grupie, w której był jeden z więźniów, który dobrze się na tym znał. Inni więźniowie nie mieli tyle szczęścia, często zdarzało się, że ginęli podczas rozminowywania. W styczniu 1945 roku, kiedy zbliżały się wojska rosyjskie, Niemcy wyprowadzili więźniów tego obozu kierunku zachodnim w tzw. Marszu Śmierci. Z czterech tysięcy więźniów ośmiuset zginęło z mrozu, wycieńczenia. Kiedy dotarli do Gross Rosen okazało się, że warunki były bardzo ciężkie, ponieważ do obozu docierali więźniowie z innych obozów. Po pięciu dniach załadowano ich do wagonów kolejowych i wywieziono do obozu koncentracyjnego Buchenwald. W drodze pociąg był zbombardowany i wielu więźniów z tego wagonu zginęło, ojcu udało się przeżyć. W obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie wielu więźniów umierało na choroby zakaźne – cholerę, tyfus. Warunki pracy w obozie były tragiczne. Między lutym a kwietniem 1945 roku ojciec i inni więźniowie pracowali przy drążeniu tuneli. Była to bardzo niebezpieczna praca. Używano ładunków wybuchowych do ich drążenia, wiele osób ginęło podczas tej pracy, ludzie byli wycieńczeni wiele było samobójstw. Kiedy zaczął zbliżać się front brytyjsko-amerykański, znowu popędzono ich w marszu śmierci. Wyszli z obozu w grupach po 500 osób. Tata miał wówczas osiemnaście lat i on wraz innymi współwięźniami postanowili podjąć ucieczkę. Było to możliwe, ponieważ pewnej nocy nadleciały samoloty, Niemcy powyłączali latarki, kazali im się kłaść z boku drogi. W pobliżu była rzeka. Więźniowie rozproszyli się i po dwóch uciekli w trzy różne kierunki. Ucieczka została odkryta, zanim wskoczyli do wody Niemcy wypuścili psa. Padła też seria pocisków z karabinu i jeden z więźniów zginął od razu. Nie dopisało szczęście też przyjacielowi taty, którego pies ugryzł w udo. Aby jednak nie zdradzić swojego miejsca ukrycia, ponieważ pies głośno szczekał, udało im się go zabić. We dwóch wskoczyli do wody i przepłynęli rzekę. Przez kolejnych sześć dni poruszali się tylko nocą, kierując się w stronę dźwięku strzelających dział. Pewnej nocy dotarli do miasteczka, ukradkiem przeszli przez nie, a na zewnątrz jego były umocnienia oraz starsi mężczyźni z bronią i młodzi chłopcy. Ktoś usłyszał, że ktoś się przemieszcza i padło pytanie: „Kto idzie?”. Jeden z więźniów powiedział: „Cicho, to my niemieccy żołnierze idziemy na zwiad”. O 5 rano udało im się przeczołgać w stronę amerykańskich pozycji. Było to bardzo trudne przeżycie, ponieważ podnosząc ręce do góry nie wiadomo jak mogli być ocenieni przez żołnierzy. Na szczęście jeden z żołnierzy amerykańskich (sierżant) znał język niemiecki i porozmawiał z nimi, oni pokazali mu numery obozowe wytatuowane na ręce i wówczas zabrano ich na tyły stacjonującego wojska. Mieli dużo szczęścia, zaraz się nimi zaopiekowano.  Mieli po osiemnaście lat, a tata ważył trzydzieści cztery kilogramy. Przez kilka miesięcy Amerykanie się nimi zajmowali. Kiedy byli już w lepszym stanie, udali się do swojego miejsca zamieszkania – kolega do Holandii, natomiast mój ojciec do Belgii, bo umówił się ze swoim ojcem, że jeśli zostaną rozdzieleni, to nie spotkają się w swoim starym domu w Niemczech tylko w Belgii. Czekał na kogokolwiek z rodziny dwa lata. Jak się potem okazało z dwudziestu pięciu osób najbliższej rodziny II wojnę światową przeżył tylko mój tata”.

Potem Albert Willner odwiedził Bibliotekę jeszcze 14 września 2019 roku wraz ze swoim przyjacielem fotografem. Wówczas powiedział coś bardzo cennego o poszukiwaniach wszelkich informacji o rodzinie i utrwalaniu pamięci ofiar II wojny światowej: „Dla mnie istotne jest też to, że w moim odczuciu to nie jest tylko historia Żydów, to co teraz zgłębiamy to jest historia wielu rodzin, wielu ludzi, którzy przeżyli coś strasznego… Były to rodziny z różnych krajów, różnych narodowości… Jest to nasza wspólna historia bardziej niż tyko wąsko myślana historia Żydów”.

Skip to content